Na ekrany naszych kin zawitał właśnie film „Jak rozmawiać z dziewczynami na prywatkach” będący adaptacją książki Neila Gaimana. Przybysze z innej planty, miłość, punk, psychodeliczne odloty, perwersje seksualne i zjadanie własnych dzieci, na tym w skrócie opiera się fabuła najnowszej produkcji w reżyserii Johna Camerona Mitchella. Brzmi intrygująco, ale czy rzeczywiście tak jest? O tym już za moment.
Produkcja opowiada o niecodziennej miłość kosmitki Zan i
nastolatka imieniem Enn. Wszystko to na tle Londynu lat 70. i rzecz jasna w
rytmie punk rocka, choć nie zabraknie tu również psychodelicznych odlotów. Główni
bohaterowie są bowiem, dosłownie i w przenośni, dwoma różnymi światami, które
stają na swojej drodze. A historia rozpoczyna się od pewnej dziwacznej prywatki
i dziewczyny, która chce dowiedzieć się czym jest punk.
Film zapowiadany jako komedia romantyczna z elementami
science fiction to w moim odczuciu tak naprawdę produkcja skierowana głównie do
młodzieży skupiona na relacji pomiędzy dwiema skrajnościami i zachodzącymi w
nich przemianami. Elementy science fiction są tutaj zaledwie tłem, a fragmenty
komediowe są tutaj naprawdę subtelne. Muszę jednak przyznać, że to film
młodzieżowy, który trafia do mnie zdecydowanie bardziej niż większość produkcji
przeznaczonych dla tej grupy odbiorców. Jest on szalony, bohaterowie są charyzmatyczni,
a przedstawiona historia jest na swój pokręcony sposób świeża i momentami
zaskakująca. Już dawno nie widziałam
filmu tak irracjonalnego, dziwnego, a jednocześnie uroczego.
„Jak rozmawiać z dziewczynami na prywatkach” nie jest jednak
produkcją idealną, nie jest nawet produkcją dobrą, powiedziałabym że zaledwie
niezłą. Bez bicia przyznaję, że nie czytałam dzieła autorstwa Neila Gaimana, na
którym opiera się scenariusz, mam jednak wrażenie, że momentami twórców
poniosło aż nadto. Zdecydowanie za dużo tu dziwacznych, halucynogennych wizji,
które prezentują się po prostu tandetnie i są niczym innym jak zbędnymi
zapychaczami. Dodatkowo fabuła jest zbyt rozlazła, sporo tu scen, które nic nie
wnoszą i wywołują znużenie. Twórcy najwidoczniej nie mieli pomysłu jak te
wszystkie gatunki i elementy połączyć w spójną całość, bowiem na ekranie panuje
nijaki miszmasz.
Mocną stroną filmu jest bez wątpienia muzyka. Usłyszymy w nim zarówno punkowe utwory jak i psychodeliczne melodie, a duet wokalny głównych bohaterów to czyste złoto.
Najlepiej w filmie wypada, fantastyczna jak zawsze, Elle
Fanning. Wykreowana przez nią postać jest bezpośrednia, pełna naturalności i
choć jest przybyszem z innej planety wzbudza ogólną sympatię. Świetnie sprawdza
się także towarzyszący jej na ekranie Alex Sharp, wspólnie tworzą jedną z
najbardziej czarujących duetów jakie w ostatnim czasie dane mi było zobaczyć. Z
przykrością jednak muszę stwierdzić, że rozczarowała mnie Nicole Kidman w roli
punkowej mentorki. Wypadła w tej roli niezwykle sztucznie.
Jest to bez wątpienia pozycja ciekawa, swego rodzaju
eksperyment, warto jednak zaznaczyć, że nie jest to pozycja dla każdego. Osobiście, choć uwielbiam dzieła Gaimana i
pokręcone produkcje, jestem zawiedziona tym co zobaczyłam. Film ten, choć na
pozór dziwny i uroczy, tak naprawdę nie wywołuje żadnych emocji. To obraz na
którym nie popłaczecie się na nim ani ze śmiechu ani z wzruszenia, który
obejrzycie i szybko o nim zapomnicie. Totalny miszmasz, który chyba miał być
wszystkim, a w efekcie stał się niczym. Ot co, kolejny obejrzany film.
Moja ocena: 6/10
Źródło zdjęć: https://www.imdb.com, https://www.facebook.com/HTTTGAP, https://www.theatlantic.com
0 komentarze:
Prześlij komentarz