Blog o filmach, serialach i szeroko pojętej kinematografii.

sobota, 15 lutego 2020



Są filmy, które mnie dogłębnie poruszają i pozostają w pamięci na długie dni, są też takie, o których zapominam zaraz po obejrzeniu, nie trafiające w mój gust i wrażliwość. „Tommaso” w reżyserii Abla Ferrary zalicza się niestety do tej drugiej grupy, wzbudzając we mnie mieszane uczucia.




Najnowszy film Abla Ferrary to autobiograficzna opowieść o dojrzałym mężczyźnie imieniem Tommaso, mieszkającym w Rzymie ze znacznie młodszą żoną i malutką córką. Na ekranie obserwujemy jego codzienną rutynę polegającą na prowadzeniu zajęć aktorskich, medytacji, gotowaniu, spotkaniach AA, pisaniu scenariusza, zabawach z córką. Jednak pomiędzy codziennymi obowiązkami Tommaso zmaga się ze swoim cierpieniem spowodowanym błędami przeszłości, trudami małżeństwa, późnym ojcostwem czy twórczą niemocą.


Abel Ferrara to twórca dość kontrowersyjny, którego filmy nieraz prowokowały i wywoływały skandale. W swoich wcześniejszych dziełach nieraz poruszał temat przemocy, seksu, narkotyków, polityki, ukazując wszystko niezwykle realistycznie, bez zbędnych upiększeń, w surowy, wręcz brudny sposób. W „Tommaso” zagląda w swoją przeszłość, obnażając się przed widzem i zdobywając na zaskakującą szczerość. Wrażenie intymności i obnażenia pogłębia fakt, że w rolę partnerki tytułowego Tommaso wcieliła się Cristina Chiriac, żona reżysera, a dziecko ekranowej pary zagrała mała Anna Ferrara, czyli ich córeczka. Dodatkowo znaczna część filmu była realizowana w rzymskim mieszkaniu Ferrary co jeszcze bardziej potęguje poczucie realizmu, zacierając granice między prawdą a fikcją. 

"Tommaso" to gorzka i bardzo osobista opowieść o strachu i zazdrości, pełna refleksji nad dotychczasowym życiem. Jednak przede wszystkim jest to portret dojrzałego mężczyzny w kryzysie wieku. Wrażliwego artysty, pełnego obaw i emocji, które przejmują kontrolę nad jego życiem. Jego spore ego w połączeniu z rosnącą frustracją prowadzi do coraz większej złości wobec partnerki i ciągłej potrzeby dominacji.

Kamera na każdym kroku towarzyszy głównemu bohaterowi, śledząc go i ukazując historię z jego perspektywy. Na próżno tu szukać zachwycających ujęć na miasto zakochanych, zamiast tego widzimy surowy obraz miejsc ważnych dla Tommaso. Takie podglądanie bohatera, wchodzenie z butami w jego życie, naruszanie jego prywatności, bywa dla widza momentami wręcz niekomfortowe.


Najmocniejszą stroną filmu jest bez wątpienia znakomity jak zawsze Willem Dafoe. Jego rola w „Tommaso” jest spokojniejsza, bardziej wyważona, mniej elektryzująca niż ta w ubiegłorocznym „Lighthouse”, jednak wciąż interesująca i pozostawiająca niedosyt aktorskiego kunsztu Dafoe. Rozczarowuje jednak sama fabuła, która choć stara się poruszać tematy istotne traci na wydźwięku przez uciekanie się do odwracających uwagę wątków. Liczne sceny medytacji, nawiązania religijne czy wygłaszanie wyniosłych mądrości odciąga uwagę od sedna filmu i zaburza jego ostateczny odbiór. "Tommaso" zdecydowanie lepiej wypadłby jako psychodrama o toksycznej męskości, która doprowadza do powolnego rozpadu związku, niżeli pretensjonalna spowiedź skandalicznego twórcy. 

Najnowsze dzieło Abla Ferrary wywołuje we mnie naprawdę mieszane uczucia. Myślę jednak, że warto poświęcić te niespełna dwie godziny i zapoznać się z "Tommaso", chociażby ze względu na wyważoną i zachwycającą jak zawsze kreację Willema Dafoe, który daje kolejny popis swoich możliwości aktorskich.


Moja ocena: 6/10




Źródło zdjęć: Materiały prasowe Stowarzyszenie Nowe Horyzonty

3 komentarze:

  1. Jestem wielkim fanem Willem Dafoe, oglądam wszystkie filmy z jego udziałem i ani razu się jeszcze nie zawiodłem :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajny blog. Na pewno na ten blog bardzo szybko wrócę.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawy, muszę go zobaczyć :)

    OdpowiedzUsuń