Blog o filmach, serialach i szeroko pojętej kinematografii.

poniedziałek, 17 września 2018



Nigdy nie byłam fanką prozy Stephena Kinga, ilekroć próbowałam przebrnąć przez kolejny tytuł z jego dorobku dopadało mnie znużenie. „Castle Rock” od początku jednak zapowiadało się na produkcję obok której nie mogłam przejść obojętnie. Czy serial okazał się być równie intrygujący co jego zapowiedź? O tym za moment.




Zacznijmy jednak od początku. „Castle Rock” to dziesięcioodcinkowy dramat psychologiczny ze szczyptą dreszczyku rodem z powieści Stephena Kinga. Nie bez powodu po raz kolejny wspominam tego autora, bowiem akcja produkcji osadzona została w świecie przez niego wykreowanym. Fabuła niezwykle sprawnie łączy motywy i wątki pojawiające się w najpopularniejszych dziełach pisarza. Dla przykładu warto chociażby podać, że jednym z głównych miejsc akcji jest słynne więzienie Shawshank.


Serial przedstawia historię Henry’ego Deavera, czarnoskórego prawnika z mroczną przeszłością, który po latach powraca w rodzinne strony aby pomóc tajemniczemu więźniowi. Na miejscu czeka go nie tylko walka o prawa swojego klienta, ale także starcie z wydarzeniami z przeszłości oraz pełne zawiłości kontakty z chorą matką, osobliwą sympatią z dawnych lat i pełnymi uprzedzeń mieszkańcami tytułowego miasteczka.


Stephen King to dla wielu mistrz grozy i nie ukrywam, że gdzieś podskórnie liczyłam na mrożącą krew w żyłam produkcję, tak się jednak niestało, bowiem „Castle Rock” to bardziej historia o walce z demonami z przeszłości, tyle że bardziej zawiła i ocierająca się o wątki fantastyczne.   Domyślam się, że serial może nastraszyć widzów o słabszych nerwach, przyznam jednak szczerze, że osobiście musiałam stworzyć sobie specyficzny, mroczny klimat aby podczas oglądania poczuć jakikolwiek niepokój i dreszczyk emocji.


Nie oznacza to jednak, że „Castle Rock” wypada źle, wręcz przeciwnie. Wyprodukowany przez nikogo innego jak Stephena Kinga oraz J.J. Abramsa serial to historia pełna enigmatycznych bohaterów i ciężkich do rozwikłania wątków. To także produkcja, którą trzeba śledzić niezwykle uważnie, bowiem zaledwie przez chwilę nieuwagi możemy przegapić szczegół bez którego pogubimy się w całej tej układance. Jednak nawet śledząc uważnie wydarzenia przedstawione na ekranie nie raz poczujemy się zagubieni jak jedna z bohaterek zastanawiając się co jest jawą, a co snem.


Godne uwagi jest również samo miasteczko, świetnie znane z książek mistrza grozy, które prezentuje się doprawdy upiornie. Puste uliczki, opustoszałe domy, podejrzani mieszkańcy i ich liczne sekrety. Wszystko to tworzy gęsty i mroczny klimat, wprost idealnie wpasowując się w ukazaną historię.


„Castle Rock” to także świetne aktorstwo. Na ekranie ujrzymy sporo znanych twarzy (chociażby z adaptacji powieści Kinga) z fenomenalnym Billem Skarsgårdem na czele.  Jego gesty, mimika i opanowanie przyprawiają o ciarki pokazując, że nawet bez przerażającej charakteryzacji jest w stanie wywołać niepokój równy temu, który budził jako Pennywise. Swoją kreacją zachwyciła również Sissy Spacek w roli zagubionej we własnych wspomnieniach Ruth. To zdecydowanie najbardziej chwytająca za serce rola w całym serialu. Największym zaskoczeniem okazała się jednak Melanie Lynskey, którą dotychczas kojarzyłam jako aktorkę komediową, głównie za sprawą sitcomu „Dwóch i pół”. Choć początkowo nie mogłam się przyzwyczaić do jej poważniejszego wizerunku, z każdym kolejnym odcinkiem stawała się coraz to bardziej autentyczna, aż do finału, w którym pokazała na co ją naprawdę stać.


Wszystkie te elementy sprawiają, że serial z każdym odcinkiem wciąga coraz bardziej, a my chcemy więcej i więcej. I tak do samego końca, choć muszę przyznać, że akurat ostatni odcinek odrobinę mnie rozczarował, oczekiwałam po nim znacznie więcej, w szczególności po wybitnym dziewiątym odcinku.


Domyślam się, że znając twórczość Stephena Kinga miałabym jeszcze większą frajdę z oglądania i doszukiwania się nawiązań do jego najbardziej kultowych dzieł. Jednak nieznajomość ukazanego świata nie stanowi najmniejszego problemu, bowiem historię w serialu przedstawiono w sposób przystępny  oraz stosunkowo łatwy w odbiorze. I jeśli mam być szczera to serial zachęcił mnie aby ponownie sięgnąć po twórczość mistrza grozy, a nuż tym razem mnie urzeknie i umili oczekiwanie na drugi sezon „Castle Rock”, do którego z ogromną przyjemnością wrócę.

Moja ocena: 7,5/10




Źródło zdjęć: https://www.imdb.com, http://www.videomagasinet.no



3 komentarze:

  1. A wiesz że jeszcze o tym nie słyszałam ani jednego odcinka nie widzialam ale zainteresowalas mnie. Uwielbiam ekranizacje na podstawie książek

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No może nie jest to typowa ekranizacja, ale zdecydowanie polecam, szczególnie jeśli przypadła Ci do gustu proza Kinga :)

      Usuń
  2. Na pewno na ten blog wchodzi bardzo dużo osób. Sam na pewno mojemu kumplowi powiem o tym blogu.

    OdpowiedzUsuń