Skończyły się wakacje, wielkimi krokami zbliża się jesień, a
co za tym idzie kończy się sezon ogórkowy w kinach. W najbliższym czasie do
repertuaru zawita wiele od dawna oczekiwanych produkcji, często pretendentów do
przyszłorocznych Oscarów. I tak już 14 września na ekranach zadebiutuje film
„Czarne bractwo. BlacKkKlansman” w reżyserii Spike’a Lee. Czy najnowszy film
reżysera słusznie otrzymał kilkuminutową owację na stojąco podczas światowej
premiery na Festiwalu Filmowym w Cannes? O tym w dalszej części recenzji.
„Czarne bractwo. BlacKkKlansman” to film oparty na
prawdziwych wydarzeniach, którego akcja toczy się na początku lat
siedemdziesiątych w Colorado Springs. Opowiada on historię pierwszego
czarnoskórego detektywa w miejscowym departamencie policji. Dążący do
osiągnięcia sukcesu mężczyzna decyduje się zinfiltrować, rosnący w sile, Ku
Klux Klan. Wraz z kolegami z grupy dochodzeniowej przenikają do organizacji w
celu jej rozpracowania.
Film fantastycznie ukazuje trudne realia czarnoskórych
mieszkańców Stanów Zjednoczonych Ameryki w latach 70., dotyczący ich brak
akceptacji ze strony współpracowników i przypadkowych ludzi, walkę o
przetrwanie i własne prawa. Co ważne ukazuje prześladowanie nie tylko na tle rasowym,
ale i religijnym, przedstawiając szerokie spektrum tegoż problemu. Niewątpliwym atutem produkcji jest także ukazanie,
że radykalne poglądy, po obu stronach barykady, nigdy nie prowadzą do niczego
dobrego. Spike Lee podszedł jednak do tematu z zaskakującym dystansem i skupił
się w dużej mierze na podkreślaniu absurdów takiego postępowania, ośmieszając
niektóre zachowania i postacie oraz sprawiając, że widz śmieje się z ich głupoty.
Film jest niezwykle wyważony, zaskakujące z jaką łatwością
udało się twórcą przedstawić tak trudny temat w tak przystępny i stosunkowo
lekki sposób. Choć „Czarne bractwo.
BlacKkKlansman” momentami bywa mocne, to jednocześnie bawi i dostarcza scen
akcji. Nie brakuje w nim ironii i momentami ostrej satyry. Fantastyczne było
obserwowanie jak dobrze ludzie się bawią podczas seansu tego na pozór ciężkiego
filmu.
I choć, jak już wspomniałam, w produkcji nie brakuje scen komediowych
to mocna, dokumentalna końcówka filmu uświadamia, że rasizm wciąż jest na
świecie ogromnym problemem, a nie tylko wytworem wyobraźni twórców czy bolesnym
wspomnieniem, a kwestie poruszane w produkcji nadal są aktualne. W tym
kontekście równie istotne co sama fabuła jest odniesienie do aktualnej sytuacji
i polityki Donalda Trumpa. Spike Lee momentami wręcz sugeruje, że obecny
prezydent Stanów Zjednoczonych Ameryki nie różni się niczym od Ku Klux Klanu i
tym samym dzisiejsza Ameryka zmierza w identycznym kierunku, budując coraz to
kolejne mury pomiędzy rasami i religiami.
Na ekranie ujrzymy naprawdę wyśmienite aktorstwo. John David
Washington dorównuje talentem swojemu słynnemu ojcu, a w połączeniu z Adamem
Driverem tworzą świetny duet, jeden z lepszych jakie widziałam ostatnimi czasy
na ekranie. Trochę tylko szkoda, że wspólnie mają tak niewiele scen. Moje serce
podbił także Topher Grace w roli Davida Duke’a i jego epickie rozmowy przez
telefon, które rozbawiły mnie do łez.
Idąc do kina najbardziej obawiałam się, że film okaże się zbyt
patetyczny czy wyniosły, twórcy jednak podeszli do niego i przedstawionej w nim
historii z wielkim dystansem i chwała im za to, bowiem dzięki temu „Czarne
bractwo. BlacKkKlansman” zaskakuje, wciąga i ogląda się go z niebywałą
przyjemnością. Wszystko to sprawiło, że wyszłam z kina naprawdę zachwycona i z
czystym sumieniem mogę przyznać, że to najlepszy film Spike’a Lee od czasu „25.
godziny”. Idźcie i oglądajcie, bo naprawdę warto!
Moja ocena: 8/10
Źródło zdjęć: https://www.imdb.com, http://www.wbur.org/hereandnow/2018/08/16/blackkklansman-how-much-is-true,
https://www.express.co.uk/entertainment/films/1001111/BlacKkKlansman-true-story-Spike-Lee-movie-how-much-is-true
Ciekawy blog. Jestem pewny ,że na ten blog wejdzie bardzo dużo osób.
OdpowiedzUsuń