Blog o filmach, serialach i szeroko pojętej kinematografii.

piątek, 15 września 2017

Recenzja filmu "Notatnik śmierci" od Netflixa. "Death Note"


Przed kilkoma laty miałam do czynienia z anime o tytule „Notatnik śmierci”, a następnie z jego pierwowzorem z trudem wyszukanym na półkach księgarni. Historia wciągnęła mnie bez końca i nie ukrywam, że od tamtej pory aż po dzień dzisiejszy niezmiennie jestem jej fanką.

Zarówno opowieść przelana na papier w postaci mangi jak i przedstawiona w serialu anime przypadła do mojego gustu. Jako fanka zaakceptowałam (choć nie pokochałam) również filmy japońskiej produkcji opierające się na tej historii, mimo wielu niedociągnięć i kiczu, który uderzał z każdej strony. Nic więc dziwnego, że gdy dowiedziałam się, iż Netflix ma w planach adaptację tej kultowej mangi stała się ona moją najbardziej wyczekiwaną produkcją, która miała wyjść spod ich skrzydeł.

Recenzja filmu "Notatnik śmierci" od Netflixa. "Death Note"

Zacznę może od sedna, czyli od przybliżenia samej historii, która jest przedstawiona w filmie. Głównym bohaterem jest inteligentny nastolatek Light Turner (Nat Wolff), który na swojej drodze znajduje tytułowy notatnik śmierci należący do boga śmierci imieniem Ryuk. Notes daje bohaterowi swego rodzaju władzę nad światem, bowiem znając twarz oraz nazwisko wybranej osoby może doprowadzić do jej śmierci. Z pomocą swoje nowej dziewczyny Mii (Margaret Qualley), Light zaczyna mścić się na wrogach, a także wymierzać sprawiedliwość największym łotrom świata. Sytuacja ta szybko zaczyna niepokoić władze i na drodze samozwańczego boga śmierci staje tajemniczy i uzdolniony detektyw posługujący się pseudonimem L (Lakeith Stanfield). Między bohaterami rozpoczyna się fascynująca rozgrywka.

Brzmi intrygująco, prawda? I tak też jest, ale niestety nie w wersji, którą serwuje nam Netflix. Ale do tego wrócę za moment.

Recenzja filmu "Notatnik śmierci" od Netflixa. "Death Note"

Zdecydowałam się ocenić „Notatnik śmierci” z dwóch perspektyw. Z pierwszej jako adaptacji słynnej mangi, z drugiej jako odrębnego filmu.

Patrząc na pierwowzór, czy to w postaci mangi czy też anime, amerykańska wersja „Notatnika śmierci” wypada tragicznie. I wcale nie chodzi tu o zmianę miejsca akcji czy dobór obsady, wokół której skandal był już zanim film się w ogóle ukazał. Od początku byłam pewna, że producenci nie wybiorą azjatyckich aktorów i pogodziłam się z tą myślą, choć nie ukrywam, że czarnoskóry L był dla mnie niemałym zaskoczeniem. Jednak to nie kolor skóry w jego przypadku (a także pozostałych) jest problemem, a totalne zmarnowanie tak świetnie napisanych postaci. Zarówno Light jak i L w pierwowzorze byli niezwykle inteligentni i uzdolnieni. Mimo swojego młodego wieku byli silnie skoncentrowani na swoich celach, zdeterminowani, bezwzględni, a rozgrywka między nimi wciągała i szokowała. Praktycznie pominięty został także Ryuk, który jest postacią nie tylko ważną, ale także ciekawą, groteskową. W najnowszej wersji jego rola została zredukowana do minimum, pojawia się tylko w kilku fragmentach, bardziej jako ozdobnik, przerażające monstrum niż pełnoprawny bohater. 
Zupełnie pominięto również wątek Misy Amane, która była niezwykle barwną towarzyszką Lighta. 

Recenzja filmu "Notatnik śmierci" od Netflixa. "Death Note"

Najbardziej jednak rozczarowuje to, że Netflix niestety pozbawił nas najmocniejszego elementu całej tej historii, czyli niezwykle inteligentnego, zażarteego i pełnego intryg pojedenku pomiędzy bohaterami. Całość została niezwykle spłycona, twórcy jedynie prześlizgują się przez najważniejsze elementy szaleńczej układanki, zatracając większość sensu i praktycznie pomijając ewolucję poszczególnych postaci, pozbawiając jedocześnie widzów wielu elementów odpowiadających za sukces pierwowzoru. Pozostaje jedynie otoczka, która tylko naśladuje to czym miała w zamyśle być. 

Recenzja filmu "Notatnik śmierci" od Netflixa. "Death Note"

Oceniając film jako odrębny twór sytuacja wygląda trochę lepiej, jednak dalej bliżej mu do gniota niż do arcydzieła. Tak, tak, wiem, że nie miał to być szczególnie ambitny film, tylko rozrywka dla miłośników kina. Jednak czy oznacza to, że rozrywka nie może stać na wyższym poziomie? Minusów w filmie jest sporo, wymienić można tu chociażby aktorów, którzy nie zachwycają. A kiedy pod ich nieudolne wysiłki zostały podłożone utwory z lat 80. czy 90. wygląda to jak słaba parodia. Scenariusz sam w sobie też kuleje, przypomina nam pierwszą lepszą teen dramę z elementami ni to akcji ni to sensacji, z przeciętnymi nastolatkami w rolach głównych. W dodatku pełno w nim idiotyzmów. Przykład? Kto pokazuje perfekcyjne narzędzie do mordowania pierwszej lepszej, nowo poznanej dziewczynie?

Recenzja filmu "Notatnik śmierci" od Netflixa. "Death Note"

Do mocnych stron produkcji zaliczyć możemy Ryuka, który prezentuje się naprawdę przyzwoicie, a Willem Dafoe jest wprost stworzony, aby podkładać głos tej postaci. Zaskakująco dobrze wypadła postać Mii, która w głównej mierze ratuje ten film. Chodź bywa irytująca to mimo wszystko jest najbardziej wyrazistą bohaterką. Jest zafascynowana notatnikiem, swoim szaleństwem urozmaica całość i wprowadza jakąkolwiek intrygę. Szkoda tylko, że Margaret Qualley średnio poradziła sobie z tą rolą. Przyzwoita jest także strona techniczna filmu. Twórcom udało się uchwycić w filmie mrok, ciężką atmosferę, która całkiem dobrze kontrastuje z tak popularnymi ostatnio neonami. Patrzy się na to wszystko naprawdę przyjemnie i idealnie dopełniają to elektroniczne brzmienia, szkoda tylko, że pomiędzy nie wpleciono te kiczowate utwory z zeszłej epoki. Muszę przyznać, że pozytywnie zaskoczyło mnie zakończenie filmu, które jest niejednoznaczne. Tym prostym zabiegiem produkcja Netflixa sporo zyskała w moich oczach. 

Recenzja filmu "Notatnik śmierci" od Netflixa. "Death Note"

Zdaję sobie sprawę, że wiele niedociągnięć wynika z problemu jakim jest skrócenie takiej ilości materiału do jednego filmu, ale w takim razie twórcy mogli od razu postawić na serial, a nie pakować się w coś czego nie byli w stanie udźwignąć.  Bez względu na to czy oceniam film przez pryzmat pierwowzoru czy jako odrębny twór jest on po prostu słaby, mniej lub bardziej, ale wciąż słaby. I jedyne co dobre wynikło z tej produkcji to niezmierna chęć ponownego sięgnięcia po pierwowzór, który naprawdę jest wart polecenia. 

Moja ocena adaptacji mangi: 1/10
Moja ocena filmu jako odrębnego tworu: 3/10

Źródło zdjęć: http://www.imdb.com, https://www.nflix.pl

4 komentarze:

  1. Oglądałam serial anime i całkiem mi się spodobał, film raczej sobie odpuszczę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest to film, którego zdecydowanie nie polecam. Wciąż nie mogę wyjść z podziwu jak z takiego materiału zrobić coś tak słabego.

      Usuń
  2. Muszę przyznać, iż spodziewałam się czegoś więcej po tej produkcji.

    OdpowiedzUsuń
  3. Fajny blog. Na pewno na tym blogu zostanie.

    OdpowiedzUsuń