Gdy ogłoszono tegorocznych nominowanych do Oscara nie mogłam ukryć zaskoczenia, że „Nić widmo” otrzymała aż 6 wyróżnień. Nie dlatego, iż z góry zakładałam, że będzie to zły film, ale dlatego, że o filmie wiedziałam doprawdy niewiele i przechodził on przez wszelkie gale bez większego echa. Kiedy wreszcie mogłam obejrzeć tę produkcję na wielkim ekranie zostałam zaskoczona po raz kolejny.
Film przedstawia historię Reynoldsa Woodcocka, znanego w
całym Londynie krawca, wiodącego niezwykle zorganizowane, wręcz perfekcyjne
życie, do momentu gdy na jego drodze staje kelnerka o imieniu Alma. Bohater w
mgnieniu oka zakochuje się w uroczej dziewczynie, która doszczętnie burzy jego harmonię.
Fabuła nie jest szczególnie
rozbudowana, opiera się na prostym założeniu, że miłość nie wybiera i może
zakwitnąć w nawet najbardziej toksycznym środowisku, wywracając życie do góry
nogami. Zwraca uwagę, że uczucia mają różne podłoże i okazywane są na
wieloraki, czasem nietuzinkowy sposób, przez co relacje pomiędzy bohaterami
momentami bardziej niż miłość przypominają perwersyjna i szokująca gra
kochanków, w której wszelkie chwyty są dozwolone, a stawką jest dominacja.
Nie sposób nie wspomnieć
tu o aktorstwie, ale co tu dużo mówić, wystarczy wspomnieć, że w postać głównego
bohatera wciela się Daniel Day-Lewis i wszystko jasne. Aktor jak zawsze stawia
poprzeczkę wysoko i dosłownie staje się graną przez siebie postacią, sprawiając
że myśl, iż jest to ostatni film w jakim go zobaczymy boli jeszcze bardziej. Znakomicie wypadła również Lesley Manville w
roli zaradnej i stanowczej siostry głównego bohatera, bryluje ona na ekranie i
przyćmiewa Vicky Krieps w roli Almy.
Jest jednak w tym filmie coś co wyróżnia go na tle
pozostałych. Z reguły większą uwagę skupiam na aktorstwie, zdjęciach czy
scenariuszu, pojawiające się w filmach kostiumy zwykle nie przykuwają mojej
uwagi wystarczająco mocno, jednak w tej produkcji jest zupełnie inaczej.
Kostiumy nas po prostu hipnotyzują, są perfekcyjne, aż chce się ich dotknąć, nie
sposób nie zakochać się w nich od pierwszego wejrzenia. Podobnie jest z muzyką,
autorstwa Jonny’ego Greenwooda, gitarzysty zespołu Radiohead, która towarzyszy
nam na każdym kroku. Jest ona bardzo klasyczna i wyrazista, a momentami
mroczna, przez cały film mocno zaakcentowana. Już dawno nie było produkcji, do
której kompozycja muzyczna tak bardzo by mnie zachwyciła. Mimo rewelacyjnego
aktorstwa to właśnie te dwa elementy jakimi są kostiumy i muzyka najbardziej
zapadły mi w pamięć, przemieniając seans w prawdziwą ucztę dla zmysłów.
Z jednej strony można narzekać na fabułę, która momentami
wydaje się zbyt nużąca, ale z drugiej strony trzeba przyznać, że film jest
perfekcyjny, a każdy jego element jest dopracowany w najmniejszym stopniu, podobnie
jak kreacje tworzone przez głównego
bohatera. To produkcja na tyle specyficzna, że po seansie albo się ją pokocha
albo znienawidzi. Ja zdecydowanie należę do tej pierwszej grupy.
Moja ocena: 9/10
Źródło zdjęć: http://www.imdb.com, https://cuindependent.com
Zgoda! To jak najbardziej wyśmienite, kunsztowne i piękne kino
OdpowiedzUsuńSzkoda, że takie filmy są mniej nagłaśniane czasem.
OdpowiedzUsuńNo niestety, ostatnimi czasy lepiej sprzedaje się kontrowersja niż piękno
Usuń